poniedziałek, sierpnia 24

Na kolanie spisane z Burtona wystawy wspomnienia


Kolej niemiecka tym razem bez większych niespodzianek dowiozła nas do Kolonii.
Pierwszy szok czekał na nas tuż po wyjściu z dworca, czyt. Katedra..... ale ona ogromna, nie dziwię się, że prości ludzie w tamtych czasach patrząc na nią mogli odczuwać bojaźń Bożą.


Hostel zaraz pod ręką więc nie trzeba było daleko chodzić.
Po zrzuceniu bagaży wyruszyłyśmy na otwarcie wystawy. Do Bruhl jedzie się kolejka jakie 30 minut, potem jeszcze dość spory kawałek do zamku i muzeum Maxa Ernsta dojść trzeba.


A tam już czekanie na Mistrza na czerwonym dywanie.

Mistrzu

                                                               Szczęśliwa fanka z upolowanym autografem

Powrót do Kolonii był dość szalony. Automat nie chciał nam sprzedać biletów na kolejkę. Biorąc jednak pod uwagę fakt, iż ów nieznośny automat był już w samej kolejce i że, co chwila ktoś podchodził, aby kupić bilet, a odchodził bez niego, jechałyśmy dalej, w dłoni ściskając odliczone drobne na bilet.
Jak to później moja mama określiła, to była jazda bez trzymanki i miała całkowitą racje.
Wracając załapałyśmy się jeszcze na wieczorny koncert w katedrze, która przystrojona jedynie świecami wyglądała dość niesamowicie-bajkowo-upiornie.



Kolejny dzień i kolejne atrakcje czyli sama wystawa.

                                              
                                      
Co do samej wystawy, to była cudownie kompletnie wspaniała. Choć mogłoby być więcej figurek, jeśli już miałabym się czegoś czepnąć. Były figurki z "Gnijącej Panny Młodej" , "Frankenweenie" i "Marsjanie atakują". Wszelkiej maści rysunki, nawet te szybkie szkice na serwetkach , obrazy i plakaty. Wczesne filmy i animacje, czyli jednym słowem wszystko, czego można sobie zażyczyć.  


Parę zdjęć z samej wystawy na stronie[Museum Lifestyle]


 Sklepik muzealny zaopatrzony był dobrem wszelakim. Albumy, książki, filmy, plakaty, figurki i czego tylko fanowska dusza może zapragnąć. Ja stałam się szczęśliwa posiadaczką albumu "The Art of Tim Burton", który muszę przyznać wart jest każdego euraka swojej ceny, a tani to on nie był, oj nie.



                                                                 Jedno spełnione marzenie


Po tak dużej ilości wrażeń potrzebne było pokrzepienie.

                                                                                Micha

Micha inaczej Ramen w [Shokudo] knajpka nie duża, raczej w rodzaju baru niż restauracji, ale całkiem przyjemna. Czemu jednak piszę micha, bo to, co zostało przed nami postawione było Wielką michą pełną różności.  Smaczne to było, a makaron wyjadany pałeczkami smakował jakoś od razu inaczej.

Tylko pogoda zrobiła nam psikusa i się rozpadało, więc z zaplanowanej na dzień następny wycieczki do Ogrodu Botanicznego i Ogrodu Rzeźb nic nie wyszło. Szkoda, może następnym razem.

Już czekam na kolejną wycieczkę do Kolonii. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz